Był rok 1719. Słońce nad Lublinem świeciło z całych sił. Nam, duchom wszystko jedno czy jest ciepło, czy zimno, ale ludzie tego czerwcowego dnia szukali cienia i ocierali pot z czoła. Aż tu nagle - niebo zniknęło! Tak mogło się wydawać, bo zamiast błękitu pojawiły się ciemnogranatowe, prawie czarne chmury. Był środek dnia, a na ulicach zrobiło się tak ciemno, jakby nastała noc. I wtedy się zaczęło. Pierwszy piorun był tak wielki, że na chwilę oświetlił całe miasto. Następne przyszły zaraz po nim. Pioruny biły z całych sił, ale z nieba nie spadła ani jedna kropla deszczu.
Trzeba ci wiedzieć, że tu, gdzie twój tato czasem parkuje samochód, na Placu Zamkowym, stały kiedyś domy i mieszkali w nich ludzie. Była to dzielnica żydowska. Jeśli spotkamy się jeszcze kiedyś, opowiem ci wiele historii związanych z tym miejscem. Wiesz na przykład, jaki związek ma kształt tego, zbudowanego całkiem niedawno placu, z okiem pewnego żydowskiego mędrca? Powiem ci, obiecuję. Tymczasem wracajmy do tamtego czerwcowego dnia. Wtedy nie wszystkie domy były murowane. Często ściany budowano z drewna, a dachy robiono ze słomy. Kiedy więc piorun uderzył w jeden taki dach, dom z miejsca zajął się ogniem, który bardzo szybko przeniósł się na sąsiednie zabudowania. „Nieszczęście!“ - krzyczeli mieszkańcy, widok bowiem był straszny. Jeszcze trochę, a spłonęłoby całe miasto!
I wtedy z kościoła Dominikanów, który był niedaleko, ruszyła uliczkami Lublina procesja zakonników z relikwiami Drzewa Krzyża Świętego. Pamiętasz? Opowiadałem ci o nich. O tym, że zanim je skradziono wiele razy ratowały miasto i jego mieszkańców przed nieszczęściem. Dominikanie szli w stronę ognia. Minęli Bramę Grodzką, za którą zaczynała się dzielnica żydowska. I nagle stał się cud! Grzmoty ucichły, błyskawice zniknęły i lunął deszcz! Był tak gęsty, że ugasił pożar jak najlepsza strażacka pompa.
Jest w kościele Dominikanów obraz, który przedstawia tamten pożar. Chcesz go zobaczyć? Poproś rodziców, niech pójdą z tobą. Nie, ja nie mogę. Może innym razem. Zagadałem się, a mam przecież obowiązki. Jestem duchem miasta! Nie, nie powiem ci, czym się dokładnie zajmuję. Kiedyś może sam się domyślisz. To będzie wtedy, kiedy poczujesz, że to miejsce jest dla ciebie bardzo ważne, chociaż może nie będziesz dokładnie wiedział, dlaczego. Wtedy na pewno się spotkamy. I powiesz mi, jak się nazywam, prawda? Pamiętasz? Obiecałeś znaleźć dla mnie imię!
(tekst: Grażyna Lutosławska; ilustracje: Tomasz Wilczkiewicz)