Historia, którą teraz ci opowiem, ma oczywiście swój początek, ale nikt nie wie, jaki. Nie patrz tak na mnie. To, że jestem duchem, który swoje lata ma, wcale nie znaczy, że wszystko widziałem. Może byliśmy wtedy na wycieczce z rodziną? Jak ty jedziesz na wakacje, to przecież nie wiesz, co się dzieje w tym czasie na twojej ulicy, prawda? No, chyba, że pokażą to później w telewizji. Ale wtedy telewizji nie było, ani radia, ani nawet gazet. Dzisiaj są, ale i tak nie dowiesz się z nich o tym, co jest najważniejsze. Na przykład czy mama wstała w dobrym humorze i możesz jej powiedzieć, kto wczoraj zrobił tę plamę na ścianie, którą zastawiłeś bukietem. Jasne, że kot. Ten, którego chciałbyś mieć. Ale do rzeczy. To znaczy... tych rzeczy właściwie nie ma. Ale były!
Jak trafiły do Lublina relikwie Drzewa Krzyża Świętego, tego dokładnie nie wiadomo. Różnie mówią. Podobno było to tak: dawno, dawno temu, jechał z Kijowa do Krakowa biskup Andrzej. Przejeżdżał przez Lublin i zatrzymał się u dominikanów żeby odpocząć. Konie też były zmęczone. Wyspali się i następnego dnia chcieli jechać dalej. A trzeba ci wiedzieć, że biskup Andrzej miał ze sobą coś bardzo cennego – relikwie Drzewa Krzyża Świętego, które dostał od księcia kijowskiego Iwana. Skąd książę miał kawałek drzewa, z którego zrobiony był krzyż, na którym umarł Jezus? Tego też nie wiadomo. Miał i dał biskupowi Andrzejowi, a ten rano zjadł w Lublinie śniadanie, napoił konia i ruszył w stronę Krakowa. A tu po chwili koń staje w miejscu i ani kroku do przodu zrobić nie chce. Biskup się zdenerwował – jak to tak, biskupa nie słuchać! A koń nic. Domyślił się biskup Andrzej o co tu chodzi: to był znak, żeby relikwii nie wywozić z Lublina! Wrócił więc do dominikanów i tu je zostawił.
Całe wieki leżały relikwie Drzewa Krzyża Świętego w kościele u dominikanów na Starym Mieście w Lublinie. Modlili się do nich mieszkańcy miasta, przybywały pielgrzymki z bardzo dalekich stron. Prosili je o pomoc w ważnych sprawach i chłopi i królowie. A kiedy przychodziły ciężkie dla miasta czasy, bo toczyły się tu rozmaite bitwy i wojny, dominikanie wychodzili z kościoła z procesją, na czele której niesiono relikwie. Ludzie wierzą, że nie raz i nie dwa uratowały one miasto przed zagładą. Tak było przez długie lata. Królowie przestali rządzić Polską, zamiast chłopów pojawili się rolnicy, ale wciąż prawie każdy, kto wiedział o relikwiach u dominikanów, przychodził prosić o pomoc.
Aż pewnej zimowej nocy w 1991 roku relikwie z Drzewa Krzyża Świętego skradziono!
Kto to zrobił i dlaczego – nie wiadomo. Relikwii do dziś nie odnaleziono. Może kiedyś się dowiemy, czy przez ten czas, kiedy nie ma ich u dominikanów w Lublinie, też pomagają komuś? Chronią go? Może ty, jak już urośniesz, odkryjesz, co się wydarzyło naprawdę?
Ale teraz idź i przyznaj się lepiej mamie, kto zrobił tę plamę na ścianie. Bo jak mama sama ją odkryje, to nic ci nie pomoże. I to akurat wiadomo na pewno.
(tekst: Grażyna Lutosławska; ilustracje: Tomasz Wilczkiewicz)