Opowiem ci teraz coś, o czym wiem od swojego dziadka. Sam niczego nie pamiętam, bo kiedy się to wszystko działo to spałem. Dziwisz się? Każdy musi się czasem zdrzemnąć, nawet duch. Przespałem w dziupli starego dębu sto czterdzieści siedem lat i trzy dni. Nie obudziły mnie nawet odgłosy walki ani krzyki mieszkańców. Bo w tym czasie na Lublin napadli Jadźwingowie! Mieszkali niedaleko, a takie to były czasy, że sąsiad do sąsiada nie przychodził pożyczyć soli, tylko jak mu czegoś brakowało, to od razu łup! Napadł i sam sobie brał. Dziadek mówił, że okropnie wtedy zniszczyli Lublin i pobili mieszkańców.
W tym samym czasie, kiedy ja spałem, a w mieście trwała walka, w Krakowie mieszkał książę Leszek Czarny. Kiedy usłyszał co się u nas dzieje, od razu wsiadł na konia. Szkoda, że samochodów jeszcze wtedy nie było. A tak, zanim dojechał do Lublina, po napastnikach nie było już ani śladu. Wyjechali!
Książę usiadł pod wielkim dębem, który rósł o tu, gdzie teraz nie ma żadnego drzewa, tylko leżą kamienie. Dobrze jest czasem usiąść w cieniu drzewa. Nikt cię nie widzi, można odpocząć, a nawet zdrzemnąć się chwilkę. Nie żeby od razu sto lat, ale na przykład godzinkę. Kiedy książę spał, przyszedł do niego Michał Archanioł. Niektórzy mówią, że nie przyszedł tylko mu się przyśnił, ale ja im nie wierzę. Byli tam wtedy? Pod tym dębem? Nie. No to skąd wiedzą? Przyszedł (a właściwie przyleciał) usiadł obok Leszka Czarnego i mówi: „Wstawaj, trzeba działać! Wsiadaj na konia i goń wroga! Przyniosłem ci miecz. Pokonasz nim wroga.“
Zerwał się książę, chwycił miecz i popędził. A za nim jego waleczni rycerze. I stało się tak, jak mówił Michał Archanioł. Pokonali Jadźwingów!
Wrócił książę do Lublina, żeby podziękować Miałowi Archaniołowi za miecz i dobre słowo. Ale pod dębem nikogo nie było. „Pewnie poleciał pomagać teraz komuś innemu“ pomyślał książę, bo w końcu każdy ma jakiegoś sąsiada, z którym nie może się dogadać.
Leszek Czarny postanowił w tym miejscu wybudować kościół pod wezwaniem świętego Michała Archanioła. Ścięto ogromy dąb – wtedy się obudziłem – i wzniesiono wspaniałą świątynię, kościół farny.
Fara stała na tym placu przez wiele lat. Niestety, nie przetrwała do naszych czasów. Trzeba było ją zburzyć, bo pewnego dnia okazało się, że albo się ją wyremontuje, albo się zawali. Pieniędzy na remont nie było, więc kościół rozebrano. Teraz mamy Plac po Farze z kamieniami położonymi tu, gdzie stały fundamenty budowli. Sypiam tu czasem, choć w dębowej dziupli było mi dużo wygodniej.
Może jakby nie wycięli tego dębu i zbudowali mniejszy kościół? Stałby sobie osłaniany przez drzewo, kto wie, może nawet do dziś?
Dobrze czasem skryć się w cieniu, prawda?
(tekst: Grażyna Lutosławska; ilustracje: Tomasz Wilczkiewicz)